Śląsk - Wisła Kraków 0-1 (2011-12) Drukuj
niedziela, 27 listopada 2011 14:31

Rafał Boguski przeszedł do historii
Mecz Śląska Wrocław z Wisłą Kraków był trzecim meczem, jaki odbył się na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Na wszystkich tych meczach udało mi się być. Na pierwszym dwóch widziałem 3 bramki, ale żadnej z nich nie zdobył Polak. Miałem nadzieję, że zobaczę pierwszą bramkę zdobytą na tym stadionie przez Polaka. Nie było to jednak takie oczywiste, bo w składzie Wisły dominują liczebnie obcokrajowcy. Najważniejsi napastnicy Śląska też nie są Polakami. W meczu tym wpadła tylko jedna bramka i zdobył ją z rzutu karnego Rafał Boguski. W ten sposób zapisał się w historii tego stadionu.

 

Na uwagę zasługuje fakt, że znowu kibice wypełnili cały stadion. Wiedząc, że tak będzie i ja wybrałem się na ten mecz. Miałem spore problemy z zakupieniem biletu. Kupowałem go osiem dni przed meczem. Internetowo wybrałem miejsce i przelałem 20 złotych za bilet. Jednak po kilkunastu minutach dostałem maila z informacją, że nie zapłaciłem i rezerwacja przepadła. Na stronie banku miałem potwierdzenie, że dokonałem przelewu, a na stronie Śląska nie było widać pieniędzy. Zadzwoniłem do klubu. Mimo, że było grubo po godzinie 17, ktoś odebrał telefon i poinformował mnie, że mam zamówić nowy bilet i skorzystać z opcji przedpłaty. Tak zrobiłem, ale dalej nie mogłem dokończyć transakcji. Zgłosiłem reklamacje w tej sprawie. Na drugi dzień okazało się, że wpisując kod transakcji zamiast literki „b” wpisywałem cyfrę „6”. Wynikało to z niedbałego wpisania kodu na kartce. Teraz już mogłem zamówić bilet. Wyboru już jednak nie było i kupiłem jeden z ostatnich biletów. Miałem miejsce na samej górze w sektorze D, czyli za bramką, naprzeciw miejscowego młyna. Do tej pory uważałem, że na tym stadionie z każdego miejsca super widać. Okazało się, że nie. Dwa miejsca obok mnie stał metalowy filar, który zasłaniał boisko.

Na tym krzesełku była kartka, że to miejsce z ograniczoną widocznością. Ktoś na demotywatorach takie miejsce nazwał miejscem dla niewidomego. Takich filarów jest więcej. Ponadto z mojego miejsca nie było widać sektora za drugą bramką, bo zasłania go telebim, którego też nie mogłem oglądać, bo widziałem jego tył. Na szczęście nikt z porządkowych się nie czepiał, że mecz oglądałem stojąc w innym miejscu. W miarę swobodnie mogłem wędrować po trybunie. W drugiej połowie przeniosłem się nawet na sektor A, który jest położony wzdłuż boiska. Tam też stałem. Takich stojących i wędrujących osób było sporo. Jak na EURO przyjedzie zagraniczny kibic i okaże się, że ma miejsce za filarem, to nieźle się zdziwi. Mimo to nadal uważam, że stadion jest super. Podobnie oceniam atmosferę na meczu. Kibice obu drużyn stworzyli znakomity spektakl. Doping był bardzo głośny. Było też kilka opraw. Zupełnie nie udała się próba odśpiewania hymnu Śląska. Kibice zadali sobie trud i ponad 40 tysięcy kartek ze słowami tej pieśni przykleili na oparciach krzesełek. Po mojej stronie nikt tego nie śpiewał. Nie dochodziła też do moich uszu ta pieśń z innych sektorów stadionu. Przypuszczam, że próbowano ją śpiewać pierwszy raz. Nie wiem jednak tego. Jeśli chodzi o oprawy, to przed meczem ukazała się wielka flaga z napisem: Wielki Śląsk. W tym momencie wygaszono światła i podświetlono ją.

W trakcie meczu pojawiła się flaga z orłem na zielonym tle. Wtedy kibice skandowali zapytanie o orła, czym nawiązywali do sprawy zniknięcia orła z koszulek reprezentacji Polski. Nie wszyscy to krzyczeli, bo wiadome już jest, że orzeł powraca na swoje miejsce. Później pokazała się flaga z przekreślonym sierpem i młotem. Kibice skandowali wówczas hasło: Precz z komuną. Też nie wszyscy się w to włączyli.

Na koniec ponownie pojawiła się największa flaga, czyli ta sama, co przed meczem. Flagę tę ufundował producent piwa Piast, w zamian za zebranie przez kibiców Śląska odpowiedniej ilości kapsli z tego piwa. Ogólnie atmosfera była wzorowa. Było trochę kobiet i dzieci. Wszyscy się dobrze bawili. Była m.in. meksykańska fala, która zatrzymywała się na trybunie, gdzie siedzieli najgłośniejsi kibice. Niezły był sam mecz. Dużo lepszy, niż np. mecz Śląska z Lechią. Obie drużyny chciały wygrać. Gdyby Śląsk nie wygrał mógłby stracić pozycję lidera, a co za tym idzie, tytuł mistrza jesieni. Porażka Wisły spowodowałaby, że ta przestałaby się liczyć w walce o mistrzostwo. Oba zespoły grały ostrożnie, ale z dużą determinacją. Jak na polską ligę było to dobre spotkanie. Prawdopodobnie najlepsze spotkanie polskiej ekstraklasy, jakie widziałem w dwóch ostatnich sezonach. Nie był to wielki mecz, ale chciałbym, żeby wszystkie mecze ligowe nie schodziły poniżej takiego poziomu. Wtedy stadiony byłyby pełne kibiców. Dobry dzień mieli obaj bramkarze, czyli Słowak Kelemen i Estończyk Pareiko. Kilkukrotnie uratowali swój zespół przed utratą bramki. Tyczy się to zwłaszcza bramkarza Wisły. Najbliżej zdobycia gola był Sobota, ale nie poradził sobie z estońskim bramkarzem.  Waldemar Sobota zamiast zostać bohaterem meczu, stał się największym pechowcem. To za jego faul sędzia podyktował rzut karny, który na bramkę zamienił Boguski. W drużynie Wisły podobał mi się młody polski obrońca - Michał Czekaj. Grał jak rutyniarz. Dzięki temu zwycięstwu Wisła liczy się w walce o mistrzostwo. Dzień później przegrała Legia z Koroną i Śląsk pozostał liderem na półmetku rozgrywek. Na meczu tym byłem z Jackiem i jego synem Michałem. Przyznam się, że samemu by mi się nie chciało jechać. Mimo, że mecz był 25 listopada o 20.30, to nie zmarzłem. Na koniec podam składy obu zespołów:
Kelemen, Celeban, Fojut, Pietrasiak, Pawelec, Sobota (Socha), Kaźmierczak, Dudek, Mila (Voskamp), Ćwielong (Madej), Diaz;
Pareiko, Lamey, Czekaj (Chavez), Junior Diaz, Paljić, Iliev, Wilk, Nunez, Jirsak (Garguła), Boguski (Małecki), Genkow.

Więcej zdjęć w galerii